A więc jedziemy do Maroka. Zapraszam wszystkich na marokański ekspres. W drogę 🙂
Królestwo Maroka to kraj o niesamowicie zmiennym charakterze od oceanu poprzez góry i pustynie. Przez 5 dni przejechaliśmy ~2000km. Trasa wiodła od Marakeszu przez góry Atlas, Warzazat, do pustyni w Merzouga, na południe do Zagory, na zachód do Agadiru i powrót do Marakeszu. Właściwie była to wyprawa paralotniowa ale, że pogoda lotna nas nie rozpieszczała miałem sporo okazji do robienia zdjęć.
Drogi w Maroku bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Równe bez dziur i poza większymi miastami całkowicie puste. Na wschodzie można przejechać ponad godzinę lub więcej nie mijając żadnego samochodu.
Ruch uliczny w większych miastach (Marakesz, Agadir) to wolna amerykanka. Kierowcy dość elastycznie podchodzą do przepisów drogowych przy założeniu, iż w ogóle je znają. Znakami poziomymi nikt tam się szczególnie nie przejmuje. Na drodze są wszyscy czyli samochody, skutery, rowerzyści, piesi i osiołki. Najbardziej wyluzowani są piesi którzy bez mrugnięcia okiem maszerują raźno przez środek ronda. Naprawdę dziwi mnie, iż widzieliśmy tylko jedną niegroźną kolizję. Aha Marakesz to miasto gdzie widziałem najwięcej rozklekotanych Mercedesów. Podejrzewam, iż każdy z nich może poszczycić się wynikiem na liczniku równym co najmniej odległości od Ziemi do Księżyca jeśli nie do Plutona.
Jedzenie tanie jak na europejskie standardy. Smaczny obiad można zjeść za około 60 dirhamów czyli 20 pln. Mnie akurat trafiło się tak, iż im dalej na wschód tym jedzenie było lepsze ale to oczywiście kwestia gustu. W Ajt Bin Haddu nocowaliśmy w hoteliku prowadzonym przez francuskie małżeństwo, które przygotowało nam przepyszną kolację. Co prawda czekaliśmy na nią ponad półtorej godziny ale warto było. W wiejskich sklepikach duży placek podobny do naszego chleba kosztuje w przeliczeniu 40 groszy.
Ludzie oczywiście bardzo różni. To co się rzuca w oczy to, iż oni po prostu żyją z turystów. Prawie na każdym postoju nawet na totalnym pustkowiu potrafił wyjść zza skał tubylec oferujący skamieliny, daktyle czy też inne wyroby rękodzieła. Cena wyjściowa jest oczywiście oderwana od rzeczywistości .
Z miejsc w których byliśmy szczególnie poleciłbym:
Marakesz – prawdziwe eldorado dla fotografów z zacięciem reporterskim. Mnóstwo kontrastów, wąskie uliczki, słynny plac w centrum, który najefektowniej wygląda nocą. Ulica tętnią życiem i egzotycznymi dla europejczyka widokami. Jeśli robicie zdjęcia w miejscach publicznych należy mieć przygotowane drobne w dużych ilościach – chętnych będzie wielu. Niesamowite są też dachy z których widać pobliskie szczyty Atlasu.
Ajt Bin Haddu – czyli chyba najsłynniejszy marokański ksar (ufortyfikowana osada) wpisany w 1987r na listę światowego dziedzictwa UNESCO. „Zagrała” w wielu filmach min. „Klejnot Nilu”, „Gladiator”, „Aleksander”. Pięknie prezentuje się o wschodzie i zachodzie słońca. Za niewielką opłatą 5-10 dirhamów lokalni mieszkańcy (wioska wciąż jest zamieszkana przez kilka rodzin) zaproszą was do środka.
Góry Atlas – gdzie śnieg leży przez większa cześć roku a pogmatwane nitki górskich serpentyn wspinają się na strome szczyty.
Studia filmowe niedaleko Warzazat. A właściwie to co jest za nimi czyli pozostałości planu filmowego z zamkami i maszynami oblężniczymi na tle gór. Naprawdę bardzo ładnie się prezentują. Samo studio to zakurzona hala w której stoją jeszcze bardziej zakurzone plastikowe maszkarony. Atrakcja raczej dla dzieci i wybitnie ukierunkowanych kinomanów. Tak czy inaczej w Maroku kręci się bardzo dużo filmów a to za sprawą dobrze zorganizowanego zaplecza, przepięknych widoków i oczywiście ceny.
Erg Chabbi – czyli najdalej na zachód wysunięta część marokańskiej Sahary. Łatwo dostępny z Merzougi. Sam erg ma jakieś 100 km kwadratowych ale można na nim poczuć klimat prawdziwej pustyni. Polecam wycieczkę na wielbłądach na wschód bądź zachód Słońca. W bardziej wypasionej opcji można też spędzić kilka nocy na pustyni. Warto pamiętać, iż może tam silnie wiać więc lepiej wziąć ze sobą uszczelniony obiektyw jeśli oczywiście mamy wybór.
Ksar Tissergate (kilka km od Zagory) – jeden z ładniejszych ksarów w Maroku. Nadal jak przed setkami lat żyją tam ludzie. Nie jest to pokazowy ksar jak Ajt Bin Haddu to normalne miejsce życia ludzi z południa Maroka. Po okolicy oprowadzał nas przewodnik, który jak tylko dowiedział się, że jesteśmy z Polski strasznie się ucieszył oświadczając, że współpracuje z polskim biurem turystycznym i ma narzeczoną z Polski. Od kilku lat osada posiada prąd oraz instalację wodną. W środku znajduje się świetny hotel utrzymany w lokalnym klimacie. Tuż obok jest wspaniała oaza złożona z tysięcy palm. Nocą widok jest niesamowity.
Generalnie urzekł mnie wschód i południe Maroka. Gdy dojechaliśmy do Agadiru poczułem się jak w jednym z wielu europejskich kurortów. Byłem zadowolony gdy następnego dnia ruszyliśmy dalej.
Podsumowując bardzo polecam wyprawę po Maroku. Najlepiej wypożyczonym samochodem jakiejś uznanej sieciowej wypożyczalni. To już niestety wszystko. Do zobaczenia na następnej fotorelacji.